Nie pokazałem jeszcze wszystkiego, na co mnie stać [CZTERY KWARTY Z…]

2 lata temu | 26.01.2022, 10:54
Nie pokazałem jeszcze wszystkiego, na co mnie stać [CZTERY KWARTY Z…]

Tego wywiadu nie mogliśmy doczekać się od dnia, w którym Marcin Wieluński zdecydował się wrócić do domu – czyli do Polonii. Były koszykarz m.in. Asseco Gdynia i Twardych Pierników w szczerej rozmowie o życiu i koszykówce. Zapraszamy!

Marcin Wieluński: Nie pokazałem jeszcze wszystkiego, na co mnie stać [CZTERY KWARTY Z…]

– Kiedy wyszedłem od lekarza, byłem zdruzgotany. Potem się zawziąłem – zawsze walczyłem o swoje miejsce w koszykarskim świecie, i tym razem też ruszyłem do walki o siebie. Kontuzję potraktowałem jak kolejną przeszkodę – mówi Marcin Wieluński w wywiadzie z cyklu „Cztery kwarty z…”.

Polonia Warszawa: Ponoć wywiady z tobą to nie jest najłatwiejszy kawałek chleba…

Marcin Wieluński: (śmiech) Coś w tym jest. Gdy umawialiśmy się na wywiad, zastanawiałem się, czy coś ciekawego uda się ze mnie wyciągnąć. Moja dziewczyna śmiała się, że najchętniej grałbym tylko w kosza i nie myślał o tym, co wokół. Mam na myśli otoczkę: dziennikarzy, media społecznościowe…

Cichy, pracowity, skromny, skoncentrowany na celu: to opinie osób, które się o tobie wypowiadały. 

– Faktycznie skupiam się na tym, by wyciągnąć z koszykówki jej esencję. Najważniejsza jest sama gra.

Esencję, czyli co dokładnie?

– Czasem myślę, czym jest koszykówka dla dzieci, a czym, dla tych, którzy już z niej żyją. W młodości jest to czysta miłość do kosza, bez żadnych kalkulacji – rzucasz, kozłujesz, rywalizujesz, bo to kochasz. Widać to na meczach juniorów – oni nie zachowują się, jakby walczyli o chleb, o pracę.

Ale w końcu przychodzi czas na podjęcie ważnych decyzji – albo żegnasz się z koszykówką na poważnie, wiedząc, że nie wejdziesz już na wysoki poziom, albo – tak, jak ja – decydujesz się w to brnąć.

Kiedy w trakcie twojej kariery przyszedł taki moment?

– Kariera to duże słowo, ona dopiero może nadejść. A wracając do pytania, był to dość jasny moment. W połowie trzeciej klasy gimnazjum trenerzy Dariusz Sworst i Andrzej Kierlewicz poprosili o wstępne deklaracje, kto będzie chciał kontynuować naukę w liceum sportowym przy Andersa.

Moi koledzy z rocznika chcieli wciąż grać, ale wybierali inne licea. I siłą rzeczy oddalali się od koszykówki trenowanej na poważnie. Ja też miałem dylemat, to był moment, kiedy Polonia nie była w najlepszej sytuacji – nie posiadała seniorskiej drużyny na poziomie II lub III ligi.

Pójście do klasy sportowej przy Polonii może nie dawało wielkich perspektyw, ale postanowiłem, że zostaję.

Zostałeś, ale na krótko.

– W trakcie finałów mistrzostw Polski do lat 16 podszedł do mnie trener Janusz Kociołek. I zaproponował naukę w Szkole Mistrzostwa Sportowego we Władysławowie. Przyjąłem tę ofertę i tam spędziłem cały okres liceum.

Trzy lata spędzone w… koszarach?

– (śmiech) To chyba dobre określenie. Czasami śmiejemy się z chłopakami, że to trzy lata wyjęte z naszych życiorysów. Dla większości rówieśników to czas przyjaźni, pierwszych miłości, nowych wyzwań, szaleństw – po prostu początki dorosłego życia. A my byliśmy skupieni tylko na koszykówce.

To nie były łatwe lata – chodziłem do szkoły, do której uczęszczało 20 osób, i to tych samych, z którymi codziennie trenowałem na parkiecie… Towarzysko nic specjalnego, ale jeśli chodzi o sport – nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego miejsca.

Dlaczego?

– Trenerzy są z najwyższej półki, jest fantastyczne zaplecze… Ten, kto trafił do SMS we Władysławowie, a marzył o zawodowym uprawianiu koszykówki, miał naprawdę mnóstwo szczęścia.

Zmieniając temat – wpisujesz czasem swoje nazwisko w wyszukiwarkę? Jeśli tak, to widziałeś artykuł w serwisie PolskiKosz.pl o najbardziej utalentowanych polskich rozgrywających z 2016 r. A wśród nich ty – obok obecnych reprezentantów Polski, takich jak Marcel Ponitka czy Jakub Schenk.

– Bardzo miłe towarzystwo, nie ukrywam (śmiech). Ranking Polskiego Kosza też był czymś wyjątkowym. Znalazłem się tam po naprawdę dobrym sezonie. Po tym jak skończyłem SMS, trafiłem do Gdyni, do Asseco.

To był mój ostatni sezon juniorski. Mieliśmy w Gdyni świetny zespół, większość z nas trafiła później do ekstraklasy czy na jej zaplecze, wciąż zawodowo gra w kosza. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski do lat 20…

A ty zostałeś MVP rozgrywek.

– Świetne uczucie. Tak samo, jak zwycięstwo w rozgrywkach EYBL (European Youth Basketball League – red.), gdy w finale pokonaliśmy Chimki Moskwa. Ciekawostka: w tamtej drużynie występował Ilya Karpenko, który w zeszłym roku zdobył srebro igrzysk w koszykówce 3x3.

Jako 20-latkowie graliśmy w drugim zespole Asseco w II lidze i doszliśmy do najlepszej czwórki, walcząc o awans. A ja dodatkowo cały sezon trenowałem z pierwszą drużyną, zdążyłem zadebiutować w play-off w rywalizacji ze Stelmetem.

Ten wspaniały, debiutancki sezon skończył się jednak dla ciebie źle, bardzo poważną kontuzją.

– Liczyłem, że to będą dla mnie przełomowe rozgrywki, że znajdę się w reprezentacji Polski do lat 20, tym bardziej że przez całą juniorską przygodę z koszykówką – oprócz mistrzostw świata U18 w koszykówce 3x3 –  nigdy nie dane mi było zagrać w kadrze,. Myślałem, że to jest ten moment…

W zawodowym sporcie jest tak: jeśli odnosisz sukcesy, osiągasz wyniki, to wszystko jest super, wszyscy są do ciebie pozytywnie nastawieni, jest miły szum. Ale kiedy przychodzi kontuzja, i to poważna, przestajesz być potrzebny. Bo po co komu koszykarz, który nie może grać?

Przychodzi proza życia. I pojawiają się pytania: czy będę jeszcze w stanie wrócić do koszykówki?

Ty też je sobie zadawałeś?

– Oczywiście. Jeżeli ktoś wiązał całe swoje życie z koszykówką, to dla niego dobry „reality check”. 

Wracasz myślami do chwili kontuzji?

– To był pierwszy mecz serii o trzecie miejsce w play-off II ligi z Kotwicą Kołobrzeg. Kolano strzeliło dość mocno i już wiedziałem, że nie jest dobrze. Jadąc do lekarza z rezonansem, liczyłem się z tym, że może być niewesoło, że mam zerwane więzadła krzyżowe i czeka mnie pół roku przerwy.

Ale kiedy lekarz odpalił płytkę z badaniami i zrobił wielkie oczy, zrobił minę, która była mieszanką zdziwienia i przerażenia... I to lekarz doświadczony, który widział takich materiałów widział tysiące!

Mogą ugiąć się nogi.

– Faktycznie było źle. Okazało się, że mam zerwane trzy z czterech więzadeł w kolanie, na domiar złego jeszcze złamanie wgnieceniowe kości udowej. Noga była w bardzo trudnym stanie, nie miałem nad nią kontroli. Musiałem mieć ją usztywnioną, bo mogła w każdej chwili się wykrzywić.

Lekarz powiedział mi, że to nie jest kwestia jak najszybszego powrotu do gry, ale w ogóle – powrotu do zdrowia, do normalnego funkcjonowania. Można sobie tylko wyobrazić co taki 20-letni dzieciak – bo nim wtedy byłem, nie ma się co oszukiwać – myśli, gdy dostaje taką wiadomość.

Kiedy wyszedłem z gabinetu, byłem załamany, zdruzgotany, świat runął. Ale najgorszy był pierwszy moment. Potem się zawziąłem – zawsze walczyłem o swoje miejsce w koszykarskim świecie, i tym razem też ruszyłem do walki o siebie. Potraktowałem to jako kolejną przeszkodę do pokonania.

Dojrzałe.

– Jeżeli całe życie dążyłem do tego, by grać zawodowo w koszykówkę, to było dla mnie naturalne. Pewnie jest wiele osób, które w takiej sytuacji by się poddały, i ja też to rozumiem. Ale ja stwierdziłem, że lecimy dalej.

Okazało się, że dzięki ciężkiej pracy, sumienności – bo rehabilitacja jest żmudną, czasochłonną harówą, w trakcie której setki razy musisz powtarzać te same ćwiczenia – po ośmiu miesiącach po operacji już trenowałem w Asseco na pełnych obrotach.

Wszyscy wokół byli zdziwieni, że po takim urazie tak szybko można wrócić do ćwiczeń na sto procent. W tamtym sezonie już nie zagrałem, ale na treningach nie stałem z boku, tylko ćwiczyłem na całego.

Pech chciał, że w trakcie przygotowań do następnego sezonu, gdy po pierwszej kontuzji nie czułem już śladu, to w wyniku niefortunnego zderzenia na meczu sparingowym doznałem kontuzji drugiego kolana. Diagnoza? Zerwane więzadła krzyżowe... Czekała mnie powtórka z rozrywki, ale wiedziałem już, że nie jest to przeszkoda, której nie będę w stanie pokonać.

Cieszyły cię pierwsze rzuty do kosza po kontuzji?

– Pierwsze kroki! Dla zdrowego człowieka, który nie przeszedł takich kontuzji, to pewnie byłoby trudne do zrozumienia, ale po takim urazie trzeba niemal na nowo uczyć się chodzić. Ale kiedy możesz znów samodzielnie się poruszać, to radość jest nie do opisania.

Wtedy zacząłeś też studia?

– Studiowałem już przed kontuzjami – filologię angielską na Uniwersytecie Gdańskim. Ale po pierwszym roku stwierdziłem, że trudno jest połączyć sport na wysokim poziomie ze studiami na takim kierunku, a poza tym filologia nie sprawiała mi aż takiej radości, jak sądziłem. Wtedy przeniosłem się na AWF.

Rozumiem, że niektóre zaliczenia w trakcie kontuzji mogły być niewykonalne.

– Zgadza się, był z tym spory kłopot, ale wykładowcy okazali się dość elastyczni, poszło to do przodu.

To odpowiedzialne zachowanie – nie wszyscy zawodowi sportowcy potrafią myśleć o przyszłości.

– To chyba było ze mną od zawsze, od małego umiałem podejmować dojrzałe decyzje, taki miałem i mam charakter. A teraz studiuję w Toruniu – zapisałem się w czasie, gdy grałem w Twardych Piernikach w ekstraklasie. Dziś kończę magisterkę.

Powrotem przed tym sezonem do Warszawy trochę sobie zagmatwałeś sprawę…

– Do Warszawy przeniosłem się, bo chciałem więcej okazji do wykazania się. Dostałem propozycję z Dzików, od trenera Krzysztofa Szablowskiego. Myślę, że na tamten moment to była dobra decyzja.

Choć w tamtym czasie zastanawiałem się, czy nie zostać w Toruniu, to już nie wracam do tego myślami. Nie cofnę czasu, rozpamiętywanie nie ma sensu. Z Dzikami rozstałem się w dobrej atmosferze. Nie każdy związek wypala – po prostu. Ale nie ma tego złego, bo dziś jestem w Polonii.

W składzie Polonii jest dużo graczy doświadczonych, u schyłku kariery, albo bardzo młodych, dopiero zaczynających przygodę z dorosłą koszykówką. Ty jesteś pomiędzy – już doświadczony, ale przyszłość dopiero przed tobą.

– Trochę łączę te dwa pokolenia. Ale to jest dla mnie świetne doświadczenie! Drużyna jest fajnie skonstruowana: młodzi chłoną wiedzę od weteranów, nie są roszczeniowi, walczą i trenują, a starsi gracze chętnie dzielą się wiedzą.

A ja? Jestem w takim momencie kariery, że już wiele widziałem, w kilku miejscach byłem, ale jeszcze nie pokazałem wszystkiego, na co mnie stać. Mogę przekazać coś młodzieży, ale i czerpać od starszych graczy.

Fakt – w zeszłym sezonie występowałem jeszcze w ekstraklasie, miałem swoje minuty. A dziś jestem w II lidze. Ale uważam, że choć to delikatny krok do tyłu, to finalnie okaże się dwoma do przodu. Polonia ma szansę fajnie się rozwinąć. A ja chciałbym być tego częścią.

Udostępnij
 

Sponsorzy i Partnerzy

SPONSORZY / PARTNERZY GENERALNI
KUSTOSZ / PARTNER TRADYCJI KLUBOWEJ
SPONSORZY / PARTNERZY SEKCJI
PATRONI KOSZYKÓWKI POLONII WARSZAWA
PARTNER MEDYCZNY
PARTNERZY WSPIERAJĄCY