Jakub Górski: Z miłości do koszykówki [CZTERY KWARTY Z…]
– Do dziś trudno mi się przyzwyczaić, gdy słyszę o sobie: właściciel klubu. Polonia gra w koszykówkę od stu lat. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi: jest ona dobrem wspólnym. Ja jestem tylko powiernikiem – mówi Jakub Górski, właściciel Polonii, w rozmowie z oficjalną stroną klubu. Zapraszamy do lektury pierwszego w nowym sezonie wywiadu z cyklu „Cztery kwarty z…”.
Szykując się do rozmowy, wertowaliśmy internet w poszukiwaniu informacji o Tobie. Ale wiele nie wskóraliśmy. Unikasz wywiadów, nie ma Cię na Facebooku, na Instagramie, na platformie X…
Jakub Górski: To chyba dlatego, że z natury jestem introwertykiem…
Dlatego nie chcesz dzielić się swoim życiem w sieci?
– To mój świadomy wybór. Widzę wokół siebie za dużo osób, które skupiają się na eksponowaniu życia w sieci, a przez to tracą z oczu to, co najważniejsze. Ja cenię swoją prywatność. Bez mediów społecznościowych jestem spokojniejszy i szczęśliwszy (śmiech).
A jako właściciel Polonii?
– Moje zaangażowanie w koszykówkę wynika z miłości do tej dyscypliny. Nie robię tego, by pokazywać się w mediach. To daje radość na kilka chwil. A ja jestem po to, by zrobić dla Polonii coś dobrego i trwałego. Zresztą: do dziś trudno mi się przyzwyczaić, gdy słyszę o sobie: właściciel klubu.
Dlaczego?
– Po pierwsze: dlatego, że to stwierdzenie mnie krępuje. Nie myślę o sobie w ten sposób. Czuję się częścią projektu, który realizuję z wieloma oddanymi idei odbudowy KKS Polonia Warszawa ludźmi.o drugie, jakkolwiek to górnolotnie to zabrzmi: Polonia jest dobrem wspólnym. Ja jestem tylko powiernikiem. „Czarne Koszule” grają w koszykówkę niemal od stu lat. Ja staram się odbudować jej wielkość. Tak, aby – jak w przeszłości – odnosiła sportowe sukcesy, ale też skupiała wartościowych, kochających sport ludzi. Chcę, aby nasz klub nawiązywał do najlepszych czasów.
To zresztą od początku jedna z moich głównych ambicji: chciałbym, aby Polonia nie była uzależniona tylko od jednej osoby – w tym przypadku ode mnie. Żeby była stabilna bez względu na czyjeś widzi mi się, bez względu na wzloty i upadki konkretnych osób. Widzieliśmy to już w jej historii zbyt wiele razy.
O Polonii jeszcze porozmawiamy, ale wróćmy na chwilę do twojej natury. Choć jesteś introwertykiem, na meczach reagujesz żywiołowo. Przeżywasz, emocjonujesz się, podpowiadasz…
– Aa, to zupełna inna sprawa! Cały czas żyję drużyną, meczami. Nieraz ciągnie mnie, żeby wejść na parkiet, zrobić coś inaczej, czy wytłumaczyć sędziemu (śmiech). Ale staram się trzymać nerwy na wodzy.
Czyli w trakcie meczów „Czarnych Koszul” zamieniasz się w kibica.
– Oczywiście. Chcę czerpać z tego jak najwięcej frajdy – dopingować, przeżywać. Choć nie zawsze jest to możliwe. Bywa, że na meczach goszczę ludzi, którymi muszę się zaopiekować. To momenty, kiedy nie mogę się pozbyć marynarki.
Zaczynając jednak od początku. Kibice Polonii z pewnością zastanawiali się: kim jest Jakub Górski? Jak to się stało, że przejął klub? Czym się zajmuje, skąd ma pieniądze? Jeśli więc mielibyśmy już stworzyć Twoje konto na – dajmy na to – na platformie X, to co musielibyśmy wpisać w rubrykę: o mnie?
– No dobrze, spróbujmy. Zawodowo inżynier, który odkrył w sobie przedsiębiorcę. Który lubi rozwiązywać problemy i tworzyć nowe rozwiązania. Przez ostatnie lata również inwestor. A prywatnie miłośnik sportu, kochający koszykówkę.
Porozmawiajmy więc o części zawodowej.
– Jestem magistrem inżynierii oprogramowania, skończyłem Uniwersytet Warszawski. Dość szybko – na drugim roku studiów – zacząłem pracować. Zbierałem doświadczenia w kilku firmach, a w 2008 r. – razem z przyjaciółmi – uznaliśmy, że czas zagrać na siebie. I otworzyć własny biznes.
Założyliśmy spółkę, która tworzyła oprogramowanie dla branży telewizyjnej. Najpierw jako spółka projektowa, ale szybko pojawiła się koncepcja stworzenia produktu. W dużym skrócie można powiedzieć, że pomagaliśmy uruchamiać coś w rodzaju serwisu streamingowego przed erą Netfliksa.
Okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę, że jest na nasz produkt zapotrzebowanie. Szybko wskoczyliśmy na rynek międzynarodowy, nawiązaliśmy współpracę w kilkudziesięciu krajach, głównie w Ameryce Łacińskiej. Dzisiejszym językiem można powiedzieć, że „zażarło”.
Po kilku latach, kiedy amerykański rynek telewizyjny zaczął „stygnąć”, uznaliśmy, że to czas wyjść z biznesu, zanim nasze rynki też złapią zadyszkę. W 2015 r. sprzedaliśmy firmę amerykańskiej spółce.
To była dobra decyzja?
– Wiele osób mnie o to pyta, a ja zawsze odpowiadam: to była najlepsza decyzja w zawodowym życiu.
Towarzyszyło temu sporo emocji, bo włożyliśmy w tę firmę siedem lat naszej pracy. Ale decyzję podjęliśmy na chłodno. I okazało się, że mieliśmy znakomity timing. Zdołaliśmy na tym dobrze zarobić, a w portfolio nabywcy nasz produkt widniał jako dochodowy. Sytuacja win-win.
Oczywiście – mieliśmy trochę szczęścia. W biznesie jest trochę jak w koszykówce. Można mieć znakomity gameplan, rozpisany każdy szczegół, a i tak o zwycięstwie lub porażce zadecyduje jeden rzut – piłka albo wpadnie, albo wytoczy się z obręczy. Nam wpadło (śmiech).
To zanim przeskoczymy na dobre do Polonii, cofnijmy się jeszcze bardziej w czasie. Czy jest taka możliwość, by urodzić się we Włocławku i nie być koszykarskim fanatykiem? Znasz takie osoby?
– W latach 80., kiedy dorastałem, nie było innej możliwości. Dla mnie i moich rówieśników było naturalne, że gra się w koszykówkę – na słupach montowaliśmy prowizoryczny kosz, podpinaliśmy prąd, aby oświetlić boisko i graliśmy do później nocy. Włocławek oddycha koszykówką. – Cieszę się, że wychowałem się w mieście, w której koszykówka jest religią. Chłonąłem ją od początku.
To była Twoja pierwsza miłość?
– Od początku poczułem się, że to coś dla mnie. Idealny balans taktyki i improwizacji, gry zespołowej z grą indywidualną. Jesteś częścią drużyny, ale sam też musisz „dowozić”. Koszykówka uczy mnóstwo cech, które potem przydają się w życiu.
Twoim pierwszym idolem był Igor Griszczuk?
– Zdecydowanie. Walczący o każdą piłkę, bez względu na okoliczności. Był i jest lojalny wobecklubu. Dlatego ma dziś taką unikatową pozycję we Włocławku. Ale imponowali mi także nasi wielcy rywale – Maciej Zieliński czy śp. Adam Wójcik, z którym miałem okazję napić się piwa na warszawskim Foksalu…
A idole w NBA?
– Nie będę oryginalny. W latach 90. byłem fanem Chicago Bulls. Podziwiałem Michaela Jordana, ale moim ulubionym graczem był Scottie Pippen. Żyłem rywalizacją „Byków” z Blazers czy Suns, którym z kolei kibicował mój starszy o rok brat. Celowo, żeby podsycić braterską rywalizację. Piękny klimat.
Ale dziś najczęściej – oprócz meczów Polonii – można Cię zobaczyć w hali Miami Heat.
– Heat stali się dla mnie szczególną drużyną, bo często bywałem w Miami – właśnie w sprawach biznesowych. Tak dopasowywałem spotkania, żeby udało się znaleźć okienko i wyrwać z przyjaciółmi na mecz. Do dziś staram się bywać na Florydzie przynajmniej raz w roku.
Pamiętam, że któregoś razu zabraliśmy naszego klienta na imprezę do jednego z tamtejszych klubów. Usiedliśmy w loży, a tuż obok dosiadają się m.in. LeBron, Dwayne Wade, Chris Bosh… Zaimponowało mi jak profesjonalnie zachowywał się LeBron.
Czy po latach, już w innym momencie swojego życia, nie kusiło Cię, aby zainwestować w Anwil?
– Po pierwsze: odczaruję słowo „inwestycja”. Inwestowanie kojarzy mi się z działalnością, z której czerpiesz zysk. W koszykówce – a na pewno w moim przypadku – w grę wchodzi tylko działalność non-profit. Wolę więc zwrot „angażować się”, niż „inwestować”.
A wracając do pytania – nie, nie przyszło mi to do głowy. Koszykówka we Włocławku ma się dobrze i dodatkowej pomocy nie potrzebuje. A po drugie – i najważniejsze – większość mojego życia mieszkam w Warszawie. Muranów to mój dom. Czuję się warszawiakiem i chcę zrobić coś dobrego tutaj, w stolicy.
Po tym, jak sprzedaliśmy naszą firmę, szukałem pomysłu, w co zainwestować i czas, i pieniądze. To był mniej więcej 2015 r., koszykówka w Warszawie była w fatalnym miejscu…
Legia mozolnie się odbudowywała w niższych ligach, Dziki jeszcze nie istniały. Polonia de facto także.
– Dlatego skrzyknęliśmy się, żeby zrobić coś dobrego dla Polonii. Ona była naturalnym wyborem. Kiedy przyjechałem do Warszawy, mniej więcej w 2000 r., chodziłem na jej mecze w ekstraklasie, widziałem z bliska, jak zdobywała brązowe medale. To był jej świetny moment.
A poza wszystkim – imponowały mi jej ideały. Klub inteligencki, z silnym, stołecznym rodowodem…
Co było dalej?
– W 2016 r. zrobiliśmy pierwsze podejście i sprawdziliśmy, jak mogłoby wyglądać moje zaangażowanie w klub. Nie ukrywam, że zrobiłem duży wywiad środowiskowy wśród osób, które zajmowały się Polonią na wielu etapach jej historii – aż do kolejnego upadku.
Co z niego wyniknęło?
– Że największym problemem klubu jest infrastruktura. Że klub nie ma własnej hali i w zasadzie cały sezon musi grać na wyjeździe. Nie było wtedy jeszcze konkretnej wizji, pomysłu, co zrobić, by powstała hala dla koszykarek i koszykarzy „Czarnych Koszul”.
Trzy lata temu, kiedy reaktywowaliśmy sekcję seniorską mężczyzn, ten pomysł był już konkretny. Dlatego też stwierdziłem, że to moment, by zaangażować się w to przedsięwzięcie. Że hala przy Konwiktorskiej powstanie, a cały teren zostanie zrewitalizowany.
Osoby, z którymi rozmawialiśmy o tobie, podkreślały: Jakub nie znosi przeciętności. Albo robi coś na całego, profesjonalnie, do końca, albo odpuszcza. Tak samo jest w przypadku koszykarskiej Polonii?
– Moje założenie jest takie: nie warto jest budować dużego projektu, jeśli nie ma się mocnych fundamentów. Nawet jeśli zyska się przyzwoite efekty, to na dłuższą metę taki projekt się nie obroni. A z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że bez hali Polonia będzie skazana na nijakość.
Jeśli więc myślę o Polonii w perspektywie kilku kolejnych lat, to nie przychodzą mi do głowy konkretne wyniki sportowe. Raczej myślę o solidnych fundamentach – silnej piramidzie szkoleniowej u kobiet i mężczyzn. Oraz o infrastrukturze, dzięki której wszystkie nasze zespoły będą mogły poczuć się u siebie.
W zeszłym sezonie koszykarki i koszykarze trenowali w pięciu-sześciu różnych obiektach. Jesteśmy w stanie jakoś to „wyrzeźbić”, żeby dograć sezon do końca. Ale trudno wymagać od zawodników profesjonalizmu, skoro nie jesteśmy w stanie zapewnić im odpowiedniej przestrzeni do pracy.
Czy budowa nowej hali to warunek sine qua non, abyś dalej był zaangażowany w rozwój Polonii?
– Myślę, że możemy tak powiedzieć. Jeżeli z jakichś względów hala przy Konwiktorskiej miałaby nie powstać albo jej budowa miałaby być przeciągnięta w czasie, musiałbym na nowo zdefiniować swoją obecność w klubie.
Na razie budujemy Polonię z myślą, że hala powstanie, i to powstanie niedługo. Budujemy struktury, integrujemy drużyny, tworzymy zespoły rezerw u kobiet i to samo – z pomocą MKS – spróbujemy zrobić u panów. Wystartowaliśmy z drużyną 3x3. Ale przede wszystkim: inwestujemy w młodzież.
Na razie nasz zespół seniorów gra w I lidze. Ale jeśli wizja hali będzie realna, a nasze inwestycje w koszykarzy, z którymi mamy długoletnie kontrakty, wypalą, to za dwa lata chcemy wejść do ekstraklasy.
W jakim miejscu dziś są rozmowy z miastem?
– Dochodzimy do najważniejszego momentu. Projektowanie jest zakończone, jest decyzja środowiskowa, być może jest już nawet pozwolenie na budowę, a jeśli nie, to pozostały jedynie formalności.
My oczywiście rozmawiamy z perspektywy sekcji koszykarskiej, czyli budowy hali, ale tak naprawdę to gigantyczna inwestycja, przebudowa całego kwartału miasta i niejako zwrócenie tego terenu mieszkańcom, a sama hala to pewnie z pięć procent całości. To byłby wielki moment dla Muranowa, ale i dla całej Warszawy. To byłaby nowa ikona miasta.
Natomiast władze muszą teraz podjąć decyzję na temat samej inwestycji i rozpisać przetarg. To moment na najważniejszy krok. Gorąco wyczekujemy na wieści z ratusza. Brak decyzji do końca roku odbierałbym jako informację, że projekt jest poważnie zagrożony.
Czy Polonia jest w kontakcie z ratuszem?
– Oczywiście, cały czas rozmawiamy. Wiemy, że nie są to łatwe decyzje, bo też perspektywy finansowe i sposób, w jaki samorządy będą finansowane, się zmieniają. Stoimy jednak na stanowisku, że zapewnienie infrastruktury sportowej to odpowiedzialność miasta.
Warszawa pod względem infrastruktury sportowej wypada po prostu słabo. Nie mówię już o tym, że nie mamy w stolicy dużej hali widowiskowo-sportowej, ale brakuje nam też obiektów dzielnicowych o pojemności 2 tys. miejsc.
Jeżeli wśród zadań miasta jest dbanie o sport, o tężyznę fizyczną, to miasto musi tę infrastrukturę zapewnić. Polonia jest o tyle specyficznym projektem, że jej założeniem jest elitarne szkolenie młodzieży. Oczywiście – budujemy seniorską koszykówkę na najwyższym poziomie, ale ona ma być zwieńczeniem dobrze wykonanej pracy „na dole”. Słowem: nasz czynnik misyjny jest bardzo silny. Budujemy Polonię z potrzeby serca, ale chcemy czuć, że mamy solidnych publicznych partnerów.
Z punktu widzenia miasta jesteśmy idealnym partnerem do współpracy. Chcemy inwestować nasze prywatne pieniądze i nie oczekujemy nic w zamian. Nic oprócz wsparcia w misji, która i tak należy do samorządu.
Gdzie widzisz na stołecznej mapie koszykarskiej – na której są już Legia i Dziki – miejsce dla Polonii?
– Oczywiście, zadaję sobie to pytanie. Koszykarsko zrobiło się gęsto, ale absolutnie na to nie narzekam. Niedawno pod tym kątem Warszawa była pustynią. Dziś konkurencja może nas tylko napędzać. Myślę, że Warszawa – w perspektywie dwóch-trzech lat – jest gotowa na trzy zespoły w ekstraklasie.
Jak to zrobić?
– Legia od lat chce się bić o najwyższe cele. To jest jej droga. Dziki obok rozwoju sportowego stawiają na rozrywkę. I z tego, co jest dostępne, wyciskają sporo. My chcemy być z kolei najlepszym klubem, który szkoli koszykarki i koszykarzy. Mamy inną misję. I myślę, że jest miejsce na każdą z tych opcji.
Konkurencja jest więc ogromna.
– Paradoksalnie wręcz przeciwnie, jest bardzo mała. Niedawno zrobiłem zestawienie. Wynotowałem siedem największych ośrodków miejskich w Polsce. I Warszawa okazała się przedostatnia, jeśli chodzi o liczbę drużyn na najwyższym poziomie per capita, znacząco odstając od czołówki.
Widowisk sportowych nie ma więc w praktyce tak wiele, jak mogłoby się wydawać. Warszawa jest wielkim miastem i chciałoby się, by w każdej dzielnicy miała przyczółki na najwyższym stopniu rozgrywkowym – bez względu na dyscyplinę.
A przez to, że ma słabą ofertę sportową – również dlatego, że nie ma hal – to mało ludzi chodzi na wydarzenia sportowe. Oczywiście biorąc pod uwagę jej potencjał. Z większą liczbą obiektów bylibyśmy w stanie zwiększyć zainteresowanie warszawiaków sportem – i jego oglądaniem, i uprawianiem.
Spinając naszą rozmowę klamrą, porozmawiajmy o nadchodzącym sezonie. Czy jesteś typem właściciela, który angażuje się w życie zespołu, wchodzi do szatni, dobiera zawodników, bierze udział w ich rekrutacji?
– Nie, nie wchodzę do szatni. Mamy dyrektora sportowego, trenera i sztab. To ich robota. Wchodząc w emocjach ze „złotymi radami” do szatni, odebrałbym im mandat do realizacji pracy, a sobie możliwość ich rozliczenia. Nigdy też nie rozrysowywałem trenerowi zagrywek (śmiech). To nie mój styl.
Natomiast dużo rozmawiamy – i z zawodnikami, i ze sztabem, zwłaszcza przed sezonem. Jestem zaangażowany w proces budowania składu. Tak było przed rokiem, tak było przed obecnymi rozgrywkami.
Poprzedni sezon Cię rozczarował?
– Oczywiście, ale skład budowaliśmy z konkretnymi założeniami. Chcieliśmy stworzyć potencjał na kolejne lata – stąd wieloletnie kontrakty z Arturem Niemcem i Jakubem Osińskim – młodzieżowymi reprezentantami Polski. Pech chciał, że obaj doznali poważnych kontuzji. Podjęliśmy też ryzyko, nie zatrudniając klasycznego rozgrywającego. Kontuzje plus nietrafione decyzje sprawiły, że wynik końcowy był nieco rozczarowujący. Ale wychodzę z założenia, że dobrą organizację poznaje się po tym, jakie wyciąga wnioski z błędów lub porażek.
Jaka będzie więc Polonia w nowym sezonie?
– Założenie jest podobne, ale efekt ma być inny. Chcemy budować potencjał w oparciu o młode talenty. Do tego udało nam się zatrzymać istotnych i doświadczonych graczy – Patryka Pełkę, Przemysława Kuźkowa, Damiana Cechniaka czy Michała Wojtyńskiego. Trzon mamy silny.
Z drugiej strony dołożyliśmy elementy, których nam brakowało – zaprosiliśmy jednego z najlepszych rozgrywających I ligi, czyli Adriana Kordalskiego. To może być game changer, osoba, która wyzwoli z graczy wokół siebie to, co najlepsze.
Mamy też dużą zmianę na ławce. Zespół objął Hiszpan David Torrescusa. To młody, ale już doświadczony trener, który pracował m.in. w Barcelonie, kończył tam szkołę trenerską. Oczywiście to decyzja, która jest obarczona pewnym ryzykiem, ale z drugiej strony już widać, że to niezwykle energiczna postać, tytan pracy. Liczymy, że zarazi wszystkich swoim optymizmem i zaangażowaniem.
Jaki jest więc cel sportowy Polonii?
– Chcemy grać w play-offach. I zajść w nich jak najdalej. Ale przede wszystkim chciałbym, żebyśmy grali lepiej, szybciej, efektowniej. Mecze Polonii w tym sezonie powinny być dynamiczne, atrakcyjne, ale przede wszystkim miłe dla oka. A za lepszą grą pójdą wyniki i rozwój. O tym jestem przekonany.