Wracamy z kolejnym wywiadem z cyklu „Cztery kwarty z…”! Tym razem rozmawiamy z Michałem Wojtyńskim: o koszu, Polonii, ale też tatuażach czy praniu brudnych pieniędzy ;) Jesteście ciekawi?
Polonia: Patrząc na ciebie, twoje tatuaże można pomyśleć, że jesteś człowiekiem o wielkim temperamencie, może nawet szalonym. Tymczasem wydajesz się bardzo spokojnym, ułożonym facetem. Jak to jest?
Michał Wojtyński: Kiedyś byłem bardziej nerwowy, czasami nie panowałem nad zachowaniem na boisku. Dopiero z czasem nabrałem spokoju. Choć nie zawsze się udaje zachować spokój, to jednak staram się analizować, jaki efekt może przynieść moje nerwowe zachowanie na parkiecie.
Pamiętasz jakąś akcję, w której faktycznie puściły ci nerwy i miało to wpływ na wynik?
– Być może na wynik nie, ale kiedy stajesz się nerwowy, ma to wpływ na twoją grę, pojedyncze akcje.
Jest jakiś mecz, do którego wracasz pamięcią? Coś, co zostanie z Tobą na zawsze?
– 27 oddanych trójek w jednym meczu, gdy grałem w Sokole. Nie da się tego zapomnieć (śmiech).
Jest to wystarczające osiągnięcie, aby umieścić je na pamiątkę na swojej skórze?
– Jeżeli chodzi o tatuaże to nie kręcą mnie tematy koszykarskie…
To jaka tematyka jest ci najbliższa? Masz jakiś ulubiony styl, artystę?
– Głównie postaci z anime i mangi w realistycznym ujęciu. Mam ulubione studio w Warszawie, w którym robię tatuaże. Świetnych tatuatorów w Polsce jest cała masa.
Tatuaże to dla ciebie ładne obrazki czy mają jakieś drugie dno?
– Drugiego dna bym się nie doszukiwał. Robię wzory, które mi się podobają, ale wybieram tylko te pozytywne i kolorowe. Zawsze chciałem wytatuować sobie przedramię. A potem niemal od razu pojawiły się w mojej głowie kolejne pomysły…
Pierwszy tatuaż zrobiłem, mając 23-24 lata. Myślę, że gdyby nie treningi i aktywny tryb życia, byłoby ich jeszcze więcej.
I wyglądałbyś jak Chris Andersen, były gracz NBA, który z czasem dostał pseudonim „Birdman”?
– Aż tak nie. Szyję, twarz i dłonie oszczędzę.
Wróćmy do koszykówki. Zamieniłeś I ligę na szczebel niżej…
– Jeżeli mówimy o poprzednim sezonie, to trzeba byłoby zapytać trenera i prezesa Dzików, czego mi zabrakło, by dalej grać w I lidze. Na pewno sporą przeszkodą było to, że w I lidze trenuje się dwa razy dziennie, wymaga się pełnej dyspozycyjności. A ja poza koszykówką pracuję na etacie.
Czym się więc zajmujesz?
– Pracuję w banku, w dziale zajmującym się przeciwdziałaniu prania brudnych pieniędzy. Prowadzę szkolenia, przygotowuję analizy.
Czy – niczym bohater netflixowych seriali – powstrzymałeś kiedyś tego typu transakcję?
– Tego nie mogę ujawnić, ale seriale oglądałem ;)
Co jest dla ciebie ważniejsze – koszykówka czy praca zawodowa? Da się to porównać?
– Koszykówka to coś, co kocham robić. Praca zawodowa daje mi dużo satysfakcji, dzięki niej mogę się rozwijać i poznawać ciekawych ludzi. Jedna pasja pozwala mi odpocząć od drugiej, więc uzupełnia się to idealnie.
Czy da się na niższych szczeblach koszykówki zarobić tyle, by się z niej utrzymywać?
– Myślę, że w I lidze spora część zawodników żyje tylko z grania. Znam też takie osoby w II lidze, ale to zdecydowanie mniejszy procent. Jeżeli żyjesz z koszykówki i nie masz innego pomysłu na siebie, to kończąc karierę możesz zderzyć się z brutalną rzeczywistością.
Masz 32 lata, przed sobą co najmniej kilka lat gry. Wiesz już co będziesz robił po karierze?
– Wiem jedno – będę kontynuował przygodę z koszykówką tak długo, jak pozwoli mi na to zdrowie. A co potem? Mam na siebie parę pomysłów, bez obaw ;)
W tym sezonie już kilkakrotnie byłeś wybierany MVP meczu. Jaką ma to dla ciebie wartość?
– Zawsze jest miło jak ktoś cię docenia. To pokazuje, że praca, którą wykonujesz, ma sens. Najważniejsze, byśmy wygrywali każdy kolejny mecz, a to kto będzie MVP, ma drugorzędne znaczenie. Każdy dokłada cegiełkę do zwycięstwa.
Czego ci życzyć na ten sezon?
– Oby minął bez niczyjej kontuzji!