Artur Niemiec: Powrót smakuje wyjątkowo [CZTERY KWARTY Z…]

4 dni temu | 08.04.2025, 22:12
Artur Niemiec: Powrót smakuje wyjątkowo [CZTERY KWARTY Z…]

– Przez 16 miesięcy, kiedy pauzowałem z powodu kontuzji, ani razu nie miałem myśli, by rzucać koszykówkę. Zbyt ciężko pracowałem na to, w jakim miejscu się znalazłem, by odpuścić – mówi Artur Niemiec w rozmowie z cyklu „Cztery kwarty z…”.

2 marca 2025 r. Mecz z Decką Pelplin. Twój pierwszy po powrocie po kontuzji, która sprawiła, że pauzowałeś od koszykówki dokładnie 514 dni. Jakie emocje Ci towarzyszyły w tamtej chwili? Nerwy?

Artur Niemiec: Nerwów nie było, bo mimo że jestem wciąż młodym graczem, to już sporo meczów za mną. Czułem bardziej ekscytację i… ulgę. Jakbym zrzucił z siebie duży ciężar. W końcu! Nie liczyłem na wiele minut i rzutów, ale najważniejsze było poczucie, że od tej chwili pójdzie z górki.

Od kiedy wiedziałeś, że to będzie ten mecz, kiedy wrócisz do gry? Miałeś takie informacje ze sztabu?

Już kolejkę wcześniej, przed meczem z ŁKS, usłyszałem od trenera, że zagram, ale ostatecznie tak się nie stało. Z kolei trener motoryczny Wojciech Pielech uspokajał mnie, że to jeszcze nie teraz, że mam się szykować na kolejny mecz. Dostałem więc sprzeczne informacje. Może trenerzy mieli plan, aby sprawdzić, jak będę zachowywał się podczas rozgrzewki z drużyną? Domyślam się, że to była taka podpucha (śmiech).

Nie bałeś się podczas tego „ponownego debiutu” o swoje zdrowie? Wejścia w kontakt z rywalem? 

Chłopaki śmieją się czasem, że uciekam od kontaktu, ale ja sam tego tak nie czuję. Wchodzę w grę normalnie, nie mam w głowie jakiegoś wielkiego strachu. Oczywiście, z tyłu głowy jest świadomość, że ten okres rehabilitacji w pewnym sensie dalej trwa — to nie jest tak, że wszystko już na sto procent wróciło do normy. Trzeba być ostrożnym i słuchać ciała, ale nie paraliżuje mnie to w trakcie gry. 

A czy wracałeś myślami do poprzedniego meczu, które rozegrałeś przed kontuzją? To był 5 października 2023 r. Twój drugi mecz w barwach Polonii, do której właśnie co trafiłeś. Starcie na „Kole” z drużyną z Katowic… 

Tak, w zasadzie 5 października to był mój ostatni oficjalny mecz, ale samo zdarzenie, które zapoczątkowało problemy, miało miejsce wcześniej — na turnieju sparingowym w Poznaniu. Poczułem wtedy, że coś kłuje w kolanie, ale jak to w sporcie bywa, zawsze coś boli, więc nie przejąłem się za bardzo i dograłem mecz do końca. Dopiero następnego dnia kolano spuchło i umówiłem się na wizytę w CM Gamma. Doktor Szyszka stwierdził, że to nic poważnego, kilka tygodni przerwy, parę zastrzyków i powinno być okej.

Wróciłem wtedy na te dwa spotkania — z Górnikiem i właśnie z Katowicami — ale kolano po każdym treningu znowu puchło. Doktor zarządził dłuższą przerwę, a po kolejnych badaniach doszedł do wniosku, że nie ma już co czekać i trzeba operować.

A wracając do pytania — raczej starałem się nie rozmyślać o tych meczach sprzed kontuzji. Skupiałem się na tym, co przede mną, nie chciałem siedzieć w przeszłości.

Czy przez te kilkanaście miesięcy miałeś momenty, w których chciałeś rzucić koszykówkę, odpuścić?

Światełko w tunelu pojawiło się po pierwszej operacji. Kolano się goiło, widziałem, że wszystko idzie w dobrą stronę. Ale w międzyczasie spuchło drugie, przeciążone rehabilitacją kolano. W październiku 2024 r. musiałem przejść kolejny zabieg. 

Ale to nie był moment, w którym chciałem rzucać koszykówkę. Takich myśli nie miałem wcale. Zbyt ciężko pracowałem na to, w jakim miejscu się znalazłem, by odpuścić. Co najwyżej byłem zły, że nie widzę poprawy, pytałem w duchu: ile jeszcze?

Kto wspierał Cię w trudnych chwilach?

Na pewno jestem wdzięczny Polonii, która dała mi szansę wyleczyć się pod opieką klubu. Dostałem z klubu i od prezesa Tomka Jaremkiewicza duże wsparcie. A oprócz klubu na pewno pomagali mi rodzice oraz moja dziewczyna Nikola. Była cały czas ze mną. 

Co Cię nie zabije to Cię wzmocni?

– Mam nadzieję. To była wyjątkowo długa kontuzja i oby była też ostatnią tego typu w mojej karierze. 

To dla równowagi – jak smakuje mecz, w którym po powrocie zdobywasz 18 punktów, a Twoja drużyna wygrywa z faworytem – czyli w tym przypadku z Kotwicą Kołobrzeg – 76:74, i to przed własną publiką?

Krótko mówiąc: zaje… (śmiech). Pracowałem na tę chwilę półtora roku, więc musiała ona smakować wyjątkowo.

Cieszyłem się także ze względu na klub. Wiele osób mogło zwątpić, czy warto było we mnie inwestować, pozwalać na długie i żmudne leczenie. Myślę, że udowodniłem, iż Polonia się nie pomyliła. 

Spory ciężar jak na barki tak młodego człowieka. 

Na szczęście nie odczuwałem presji z zewnątrz. Bardziej narzucałem ją sobie sam. Nie chciałem wyjść na kogoś, kto zawiedzie otoczenie – klub czy kolegów z zespołu. Cieszę się, że od nich też miałem sporo wsparcia. 

Twoja mama ponoć była tą osobą, która – mimo że nigdy nie była związana z koszykówką – najmocniej pchała cię w kierunku kariery sportowca i mogłeś na nią liczyć w momentach zwątpienia. 

To dzięki niej gram w basket. Najmocniej wsparła mnie między ósmą klasą podstawówki a liceum, kiedy na chwilę zrezygnowałem z koszykówki. Przekonała mnie wtedy, żebym pojechał na testy do szkoły sportowej w Pruszkowie. 

Zbiegło się to w czasie z moim skokiem rozwojowym – w krótkim czasie sporo urosłem i do liceum poszedłem wyższy o kilkanaście centymetrów. I już z koszykówką zostałem. Mama pomogła mi podjąć dobrą decyzję i dziś jestem jej za to wdzięczny. 

W SMS we Władysławowie spędziłeś dwa lata. Z daleka od domu, „skoszarowany” w małej miejscowości, skupiony tylko i wyłącznie na koszykówce. W takich okolicznościach można zatęsknić za rodzinnymi stronami, prawda?

Można, oczywiście. Jeżeli ktoś chce pracować i skupić się tylko na koszykówce, to jest to dla niego bardzo dobre miejsce. I dla mnie takim było. Jeżeli jednak ktoś chce przy okazji korzystać z życia nastolatka – chodzić na imprezy, czy spotykać się częściej ze znajomymi – to nie jest miejsce dla niego.

Ja dostałem szansę, żeby tam trenować i chciałem wycisnąć z tej szansy maksimum. I mi się to udało. 

A drogę do SMS-u utorowały mi dwa lata spędzone w Pruszkowie. To tam zrobiłem największy skok w koszykarskich umiejętnościach i tamten czas otworzył mi drogę do elitarnej szkoły we Władysławowie. Dlatego jestem za tamten czas bardzo wdzięczny. 

Rozmawiamy przed ostatnim meczem sezonu, a Ty dopiero się rozkręcasz. Jakie czeka Cię lato? 

Chciałbym w stu procentach skupić się na doprowadzeniu kolan do ładu. 

Na ile w Twoim powrocie do gry pomogło Twoje usposobienie? Jesteś uśmiechniętym człowiekiem, koledzy z zespołu mówią, że masz pozytywne nastawienie do świata, nie dajesz się łatwo zdeprymować.

Moja dziewczyna twierdzi, że momentami radziłem sobie z całą sytuacją słabo, ale jestem innego zdania (śmiech). Jak na fakt, iż była to bardzo poważna kontuzja, miałem całkiem dobre nastawienie mentalne, nadto nie rozmyślałem, po prostu robiłem swoje, podszedłem do sprawy zadaniowo. 

Cofając się o dwa lata – dlaczego wybrałeś Polonię? 

Miałem wtedy wiele ofert, także z ekstraklasy. Ale czułem, że muszę ograć się jeszcze na poziomie I ligi. Mimo że kusiło, aby przyjąć ofertę z ekstraklasy, to wiedziałem, że na jej zapleczu dostanę więcej minut i więcej szans. 

A po drugie… przemówił do mnie Tomek Jaremkiewicz, twierdząc, że – po prostu – będzie fajnie i że to dobre miejsce dla mnie. Umowę podpisałem szybko, tuż po maturze, a to też miało dla mnie znaczenie. 

No a do tego mam z Warszawy blisko do rodzinnych stron, raptem 50 minut jazdy. I zdarza się, że czasem wsiądę w auto, by przyjechać do Grójca na domowy obiadek (śmiech). 

A dziś czujesz się graczem ekstraklasowym?

Oczywiście – mam takie ambicje. Jestem graczem, który szybko adaptuje się do nowych warunków i wymagań. Kiedy przychodziłem do Polonii wyglądałem słabo, ale już po miesiącu byłem zupełnie innym graczem. Wydaje mi się, że – mimo iż Orlen Basket Liga to zupełnie inny poziom – dałbym sobie radę. 

Ale będę o tym myślał dopiero za rok lub dwa. Daję sobie czas na rozpęd, okrzepnięcie i naukę w I lidze. 

Podkoszowa walka na treningach z Damianem Cechniakiem to chyba dobre przetarcie?

Zdecydowanie, choć jesteśmy różnego typu zawodnikami. Damian częściej gra pod koszem, ja z kolei lubię akcje pick and pop, chętniej rzucam z dystansu. On jest więc bardziej Shaqiem. Sporo też czerpię od niego, jeśli chodzi o sprawy życiowe, nie tylko koszykarskie. 

Jeśli Damian jest Shaqiem to Ty jesteś…?

Nigdy nie miałem kogoś, na kim się wzorowałem, ale moim ulubionym graczem jest Russell Westbrook. 

Na koniec chcieliśmy spytać o studia. 

Jestem na czwartym semestrze ekonomii w Akademii Leona Koźmińskiego. Chcę zrobić magisterkę, a potem spróbować innych kierunków. Choć na razie jestem skupiony na koszykówce i to kariera koszykarska jest dla mnie planem numer jeden. 

Jakie masz więc oceny? 

Mogło być lepiej, ale nie prześlizguję się tylko na czwórkach (śmiech). 

 


Udostępnij
 

Sponsorzy i Partnerzy

SPONSORZY / PARTNERZY GENERALNI
SPONSORZY / PARTNERZY SEKCJI
PATRONI KOSZYKÓWKI POLONII WARSZAWA
PARTNER TRENINGOWY KOSZYKÓWKI POLONII WARSZAWA
PARTNER MEDYCZNY
PARTNERZY WSPIERAJĄCY
9086520